Zwykły wpis

Są czasami takie chwile, że budzi się we mnie masochista. I wcale nie taki hm… fizyczny. To taki kawałek mnie, który przez pewien czas kontroluje wszystko. Spycha w czarną czeluść samokontrolę i rozsądek…

Kiedy czuję się samotna… On kieruje moimi dłońmi i włącza najbardziej wzruszający film o bliskości jaki znam.

Kiedy w życiu mi nie wyszło… On kieruje moimi dłońmi i włącza najbardziej przygnębiającą muzykę jaką znam.

… tak, żeby przez następne godziny było jeszcze gorzej…

… tak, żeby zmusić do zwinięcia się w kłębek na łóżku i nakrycia głowy kołdrą…

… tak, żeby przestać istnieć na jakiś czas…

następny poziom

Zwykły wpis

Nigdy nie lubiłam dzielić życia na etapy. Nie lubiłam, bo nigdy w rzeczywistości nie potrafiłam się odciąć od przeszłości. Przecież to co było, wykreowało mnie, więc czemu mam stawiać wielką kropkę, której nie można przetoczyć ani ominąć, i zapominać o dawnych czasach..?

A jednak jakiś etap się skończył.

Mimo, iż prawdziwe kroki w stronę dorosłości zaczęłam stawiać już 3 lata temu, to dopiero teraz zakończyłam część życia, którą można nazwać… hmm… młodością? Nie wiem. Edukacją, z pewnością. Tak oficjalnie i chyba całkowicie.

W chwili obecnej nie planuję podejmować dalszej nauki. Kilka ostatnich lat na szanownej uczelni mi wystarczy.

Chociaż nie oznacza to końca nauki samej w sobie. Dalsze plany zobowiązują.

A i wewnętrzna potrzeba nie pozwala mi na spoczynek. Jest wiele rzeczy, które chcę zrobić i których chcę się nauczyć. Jeszcze kilka miesięcy… będą już zupełnie wolna… i będę mogła realizować zachcianki.

I marzenia…

inaczej

Zwykły wpis

Ponad dwa lata temu przeżyłam kryzys. Kryzys mojej tożsamości. Pod nogi wpadła mi wielka kłoda, w drodze do podniesienia samooceny. Z moją wrodzoną naiwności zaczęłam się turlać razem z tą kłodą…

Ponad półtora roku temu przeżyłam mały zawał serca. Miały miejsce wydarzenia, które nie miały prawa się zdarzyć. Coś, przed czym uciekałam i o czym chciałam zapomnieć. Z moją wrodzoną naiwnością poddałam się tym wydarzeniom…

Po wielu perypetiach i zawiłościach wyszłam na prostą. Względną prostą. Niemniej linię ciągłą. Bez niespodziewanych skoków.

Kto by się spodziewał? Wtedy wszystko wyglądało inaczej…

rozstania i powroty?

Zwykły wpis

Długa przerwa. Tyle miesięcy bez słów. W ciszy.

Miłość. Złamane serce. Walka z samą sobą. Przyjaźń.

Problemy psychiczne. I o wiele większe problemy zdrowotne. Szpitale. Badania. Mnóstwo obaw. Niepewność. Przerażenie w oczach innych. Zamęt w głowie. Strach.

Wsparcie. Rozmowy. Obecność. Odrobina ulgi.

I znowu niewiedza. Bezsensowność. Rezygnacja.

A w końcu akceptacja. Przyzwyczajenie.

Poczucie bycia małym dzieckiem pilnowanym przez wszystkich. Bezradność

Po dłuższym czasie powrót do względnej normalności.

Przyjaźń. Walka z samą sobą. Miłość…?

the end

Zwykły wpis

Święta inaczej. Święta domowe. Tyle, że mało świąteczne. Za to chorobowe. Nieco dziwnie. Mało rodzinnie. Z książką w ręku. Z prezentami, które zaskakiwały. Czyli pod tym względem prawidłowo.  Tak na prawdę, właściwie. Bez urwania głowy. Bez hałasu. Bez zamieszania. Szybko i zwięźle.

W jednym momencie, krótkiej chwili przestraszyłam się. Wszak historia lubi się powtarzać. I miałam wrażenie, że okres świąteczno-sylwestrowy okaże się pechowy. Znowu. Prawie. Wyszło trochę inaczej. Chociaż i tak, nie tak jak chciałam. M mówi, że jestem za dobra na takie historie. Chwilowo do głosu dopuszczam jakieś mniej logiczne partie mojego mózgu. W sumie czemu nie? Jeśli ma być fajnie…

Więc odliczam dni do końca. Z mniej lub bardziej konkretnymi planami. Będzie zabawnie.

So… don’t worry, be happy. And smile. Even if you have no reason.

rozstania i powroty

Zwykły wpis

To nie jest tak, że po początkowej euforii przychodzi smutek. To raczej chwila zamyślenia. Zastanowienia czy na pewno robię dobrze. Wiedziałam, że tak chwila nadejdzie. W momencie podjęcia decyzji wiedziałam z czym będzie się to wiazało. Hermetyczny światek mnie przygniótł. Albo właśnie nie. Nie przygniótł. Sprawił, że ambicja rozłupała ściany tego światka.

I w taki właśnie sposób znowu tęsknię za Warszawą. Za tym co się z nią wiąże. Za miejscami, możliwościami. Za poznawaniem ludzi. Bo co raz częściej uświadamiam sobie, że tutaj nic się nie stanie. Nie osiągnę tego co zaplanowałam, nie poznam człowieka, który bardziej ubarwi mój świat, nie będę szczęśliwa. Tam… być może. Niedługo sprawdzę.

Gdy już nie mam siły, siadam za kółko i uciekam. Gdziekolwiek. Daleko. 180 koni pod maską pozwala zostawić problemy z tyłu. Wyłączony telefon, muzyka na full, gaz do dechy i wszystko staje się proste.

A praca bywa zabawna. Choć nie powinna być. W końcu zawód zobowiązuje, bądźmy poważni. Ale jak? Jak spotykasz faceta, całkiem przystojnego, z szelmowskim uśmiechem, który jawnie wciąga we flirt? Z pewnością rozluźnia. Trochę zaciera granice. Sprawia, że zapomina się. I wtedy już ciężko powstrzymać prychnięcie śmiechu, gdy ktoś inny opowiada prawdziwe głupoty. Ma do tego prawo, ale litości… Chciałoby się powiedzieć „Jaja sobie Pan robi?” Dopiero po chwili przypominam sobie, że to chyba niewłaściwe i próbuję nie reagować. Cóż tam, że uśmiech sam wypełza na twarz. A później cały dzień cieszysz się do siebie, bo przedpołudnie było zdecydowanie sympatyczne.

Miasteczko się rozwija. Chociaż to normalne. Wraz z powrotem studentów ożywa życie kulturalne. I tak koncert zaczyna gonić koncert. Mniejsze i większe zespoły. Krajowe i miejscowe kapele. Tak też powraca, niczym feniks z popiołu… tfu! z wody raczej… grupa niegdyś zaprzyjaźnionych mi osób. W nieco zmienionym składzie i mam nadzieję, wreszcie!, nowszym repertuarze (w końcu ile można czytać, że próby są niezmiernie owocne, a koncertów nie ma…?). Zobaczymy.

Tak więc pracuję, studiuję i dobrze się bawię. Uparcie krok po kroczku zmierzam do mojego celu. I uśmiecham się do siebie. Bo czemu nie? :)

rozmowy nocą

Zwykły wpis

– Tęskniłam.
– Za mną?
– Tak ogólnie…
– Jak ogólnie? Jak się tęskni to za kimś.
– Może bardziej za chwilami.
– Oh, no nic. Przeżyję Twoją nieczułość.
– Yhm…
– Tylko mi tu nie marudź.
– Przecież wiesz jaka jestem. Wiesz jak bardzo lubię siebie taką. Tą wredną i nieznośną. Tą oschłą i nieczułą. Chociaż to nie tak, że sprawia mi to przyjemność. Przecież nie lubię krzywdzić ludzi. Czasami robię to nieświadomie. Tak niechcący. Bo czasami w ogóle nie myślę o konsekwencjach. Ani dla siebie, ani dla innych. Chwila, impuls.
– Poczekaj, zwolnij. Nie nakręcaj się.
– Ja…?
– Nie powinienem przerywać? Tylko się w sobie nie zamknij.
–  …
– Dobrze, jeszcze raz. Co Ci po główce chodzi?
– Góry…
– Urlop?
– Jakoś tak. Mam poczucie stabilizowania się życia.
– Praca zmienia spojrzenie na wszystko.
– Tak, inna perspektywa.
– Więc studia, praca, rodzina, dom… tak?
– Nie, nie. Nie taka kolejność. I z pewnością nie wszystko.
– Co skreślasz?
– Raczej odrzucam na dalszy plan. Hm… powiedzmy, realizm.
– Pesymizm?
– Zdecydowanie nie! Czasy pesymizmu definitywnie przeminęły.
– O proszę…
– Teraz po prostu chcę osiągnąć to co założyłam, zwiedzić to co zaplanowałam, urządzić wszystko po swojemu. I dopiero wtedy zastanowić się kogo i czy w ogóle wpuścić do swojego świata.
– A jak się ktoś wprosi wcześniej?
– Przecież wiesz, że tylko masochista by tak mógł.
– Co z tego?
– Nie! Żadnych nieproszonych gości. Dobrze jest teraz. Bez zawrotów głowy. Bez zaburzeń pracy serca. Bez odpowiedzialności za czyjeś uczucia. Pełen spokój.
– I tak jest Ci dobrze…?
– Idealnie.
– A ten cichy głosik…?
– Jest tylko Twój głos, wtedy kiedy Cię potrzebuję.

Ba Dum Tsss!

Zwykły wpis

Przeraża mnie jak czas szybko mija. Tak na prawdę, to miejsce mi to uświadamia bardzo dobrze. Wciąż mam poczucie, że ostatni wpis tworzyłam ledwie kilka dni temu. Data przypomina mi, że to wcale nie było tak niedawno.

Popadam w monotonię.

Chociaż najbliższy tydzień niesie ze sobą sporo wydarzeń. I być może zmian. Praca, autko, długo wyczekiwany koncert. Niecierpliwość połączona z odrobiną obawy. Wiara we własne możliwości i siłę. Nie chcę nikogo zawieść. Najbardziej nie chcę zawieść siebie. Głęboki oddech, wewnętrzny spokój i jeszcze raz powtórzyć sobie „Dam radę!”.

Słowo wypowiedziane ma większą moc niż pisane. Potwierdza przypuszczenia. Bo gdy wypowiadam słowa kołaczące się w umyśle od dawna, dopiero wtedy ustosunkowuję się do myśli. Czy to prawda czy fałsz. Czy rzeczywistość czy próba wmówienia sobie czegoś. Nabieram obiektywizmu i sama mogę ocenić swój stosunek do danej myśli. Wtedy wiem czy w głowie słyszę te same słowa, czy głos rozsądku mnie wyśmiewa.

Ta rozmowa dobrze mi zrobiła.

Cieszę się szczęściem brata. I cieszę się, bo nie ma w tym krzty zazdrości. W gruncie rzeczy, dobrze mi tak jak jest. Po za krótkimi chwilami kiedy mam chęć obejrzeć film w towarzystwie faceta czy tak po prostu, aby potrzymał mnie za rękę, cieszę się z obecnego stanu rzeczy. Wolność, niezależność, pełna swoboda. Nie mam poczucia, czy raczej potrzeby, aby ktoś martwił się tym co robię. Nawet wewnętrzna potrzeba, aby istniał ktoś zainteresowany moim życiem, jest ograniczona do minimum. To coś w stylu ponownego uaktywnienia głosu „Zajmijcie się sobą i odczepcie ode mnie”. Choć nie ma w tym grama agresji. To taka pokojowa sugestia. Cóż… natura zawsze wygrywa.

Myśli wciąż wybiegają do przodu. Do następnego tygodnia. Dosłownie. Za tydzień o tej porze będę pakowała najpotrzebniejsze rzeczy. I około 13 kierunek Bemowo! Po cudownej pierwszej edycji i kiepskiej drugiej, mordka mi się cieszy na myśl o trzeciej. Dwa lata temu Lars Ulrich krzyczał do mikrofonu, że na pewno spotkamy się niedługo. I oto będą! Żeby ponownie uraczyć publikę dwugodzinnym graniem. To jest to, co tygryski lubią najbardziej.

Wierzę, że 10 maja 2012 roku będzie swoistą wisienką na torcie sukcesu dnia poprzedzającego.

Stay heavy!